Sztuka przetrwania zwana także survivalem zdecydowanie nie jest dyscypliną sportową. Nieuprawnione wydaje się również kwalifikować ją do szeroko pojętej turystyki bądź rekreacji ruchowej. Większość z nas kojarzy zapewne survival ze sztuką przetrwania w krańcowych sytuacjach bez wyjścia, inni z kolei z działaniami wojskowymi. Coraz bardziej znani stają się także medialni przedstawiciele survivalu, jak choćby Bear Grylls czy Ray Mears.
Oryginalnie survivalem nazywamy różne działania szykujące człowieka na przeżycie w sytuacji zagrożenia dla życia lub zdrowia. Odkładając na bok zagrożenie, zobaczmy survival jako sztukę PRZEBYWANIA w naturalnym terenie. Patrząc z takiej perspektywy sztukę przetrwania uprawiać może każdy, kto tylko wielbi naturę pragnąc przy tym przeżyć przygodę podczas której osobiście zatroszczy się o siebie nie uciekając się do większych udogodnień.
O ile zapewnisz sobie ciepło, względnie komfortowe posłanie oraz sycący posiłek, decydując się na spędzenie nocy w lesie, nad jeziorem lub w terenie górzystym uprawiasz właśnie survival. Od ciebie zależy w jakiej sytuacji się znajdziesz, jakie przeszkody do przejścia przed tobą. Nie chodzi o gorączkowe wsuwanie kłączy pałki wodnej lub też obowiązkowe stawianie szałasu. Przeciwnie. Zakładam, że praktyczne spojrzenie na sztukę przetrwania winno kłaść nacisk na autorstwo stawianych sobie wyzwań. Drobiazgowe trzymanie się definicji, owocowało by wszak koniecznością praktykowania survivalu jedynie w sytuacji katastrofy bądź zagubienia się w obszernym terenie. To z kolei wyklucza element planowania.
Chciałbym więc zainspirować Was do wykreowania subiektywnej definicji survivalu. A jeśli ktoś zarzucił wam, że jesteście w błędzie, zapytajcie: Czy faktycznie ważniejsze od przystawania do zbiorowo przyjętych schematów nie jest doświadczenie przygody, zorganizowanej na własną miarę? Po co bez ustanku szykować się na sytuację ekstremalną, która prawdopodobnie wcale nie nastąpi?